Sunday, December 30, 2012

Martyna Wojciechowska - wywiad - 2012/12

EXISTENCE, grudzień 2012
 
EXISTENCE, grudzień 2012

 
W dobie tabloidyzacji i nienasycenia ze strony czytelników znane osoby same z siebie dostarczają pożywek mediom, żeby tylko było o nich głośno, bo modne stało się twierdzenie: nie ma Cię na pierwszych stronach gazet - nie istniejesz . Ty tego nie robisz, a jednak istniejesz…
 


Bo ja nie traktuję siebie za bardzo serio. Mam na myśli literalnie - Martyny Wojciechowskiej czy Martyny jako osoby publicznej. Za to bardzo poważnie traktuję swoją pracę, a to, co chcę ludziom przekazać rzeczywiście mnie obchodzi. Traktuję też siebie serio w roli mamy czy córki. Mnie chyba to nasze polskie gwiazdowanie i parcie na obecność w mediach na siłę jakoś śmieszy. Wydaje mi się, że wielu ludzi, szczególnie tych, którym zależy na karierze w szeroko rozumianych mediach angażuje się w romans z nimi aż za bardzo. Ale żeby nie było - mnie też, kiedy zaczynałam, zdarzyło się niestety tę granicę przekroczyć.
 
Gdzie znajduje się ta granica?
 
Granica leży pomiędzy życiem, które mamy naprawdę, tym, jacy naprawdę jesteśmy i tym drugim życiem, które z jakiegoś powodu udajemy, żeby coś osiągnąć, jak sądzę. A chyba lepiej jest po prostu pozostać po właściwej stronie i być sobą. Bo jeżeli nie masz problemu z tym, co w życiu robisz, jakie wartości wyznajesz i jakimi ludźmi się otaczasz - nie musisz do niczego sztucznie aspirować.
 
…czyli Ty jesteś sobą zawsze?
 
Tak. I dobrze mi z tym. Nie ma to dla mnie znaczenia czy to jest redakcja National Geographic, czy impreza w blasku fleszy, czy też mój oficjalny profilu na facebooku, gdzie zresztą często zamieszczam całkiem prywatne wpisy. Najzwyczajniej w świecie nie celebruję tak bardzo faktu, że jestem osobą znaną.
 
Ale nie zawsze tak było
 
Przyznaję, że trochę inaczej wyglądał mój świat, kiedy prowadziłam Big Brother’a.  Szalenie się zresztą „spinałam” tym faktem, choć wtedy wydawało mi się, że wcale nie. Dziś rynek jest już tak nasycony, że chyba nie da się zdobyć takiej popularności i zrobić kariery w tego typu sposób. Weszłam w ten świat kompletnie nie wiedząc, czym on jest i w co się pakuję. Trzy dni po wyemitowaniu pierwszego odcinka nie mogłam przejść normalnie ulicą, bo wszyscy mnie rozpoznawali. Kompletny szok. Trochę w tym pogubiona, narzuciłam sobie jakiś dziwny rygor czesania się, malowania i idealnego wyglądania, bywania na salonach, odpowiadania na pytania wszystkich i w ogóle. Na szczęście bardzo szybko zrozumiałam, że nie tędy droga.
 
Mam wrażenie, że media Cię oszczędzają, matki zachwalają za to, że po tym, jak zostałaś mamą, cały czas realizujesz sobie marzenia, a zazdrośnicy siedzą cicho.
 
Nie mam takiego przekonania, że wszyscy mnie lubią i chwalą. Wiem, że jest wielu ludzi, którzy podziwiają to, co robię, bo dostaję na to dużo dowodów. Ale zdarzają się też zupełnie odwrotne historie, kiedy ktoś całkowicie podważa to, co w życiu zrobiłam, chociaż w ogóle mnie nie zna, nie był ze mną na żadnej wyprawie i nie przeczytał żadnej mojej książki. Myślę, że polaryzuję opinie, ale przyjmuję to na spokojnie.
 
Polaryzujesz mimo że nie robisz nic, co dobrze „sprzedałoby się” do gazet. Żadnych afer...
 
…i romansów, o których opowiadam  na prawo i lewo. Na co dzień chodzę bez makijażu, więc nawet jeśli ktoś sfotografuje mnie, jak wychodzę z siłowni, to nie jest to w żaden sposób nośne, ani sensacyjne, bo dokładnie tak  samo wyglądam w każdym moim programie. Więc kiedy tak bardzo skupiamy się na tym, żeby się wykreować na kogoś, kim nie jesteśmy, to wtedy  jest to idealne pole do medialnej pożywki. A ja tego nie potrzebuję. Wiodę życie zgodne z tym, kim jestem. I myślę, że w tym tkwi sukces.
 
A sukces mamy „na walizkach”, której dziecko nie płacze, gdy czasem wyrusza na kraniec świata?
 
Marysia jest przyzwyczajona do tego, że wyjeżdżam i nigdy nie miała z tym problemu. Pewnie dlatego, że było tak od początku i to jest jedyny świat, który zna. Mamy też taki system, że kiedy ja się pakuję to ona też bierze swoją walizkę i przeprowadza się do babci, co zresztą uwielbia. Albo na przykład wywożę ją na czas mojego wyjazdu na wakacje. Tym samym obie podróżujemy, obie na siebie czekamy i obie z radością do siebie wracamy. Gdyby było inaczej, gdybym widziała, czuła, że coś jest nie tak albo poprosiłaby, żebym została, to prawdopodobnie musiałabym zmienić styl życia. Na szczęście mam bardzo mądrą mamę, która może nie do końca rozumie mój styl życia, ale akceptuje moje wybory. I odkąd urodziła się Marysia powtarza mi jak mantrę, w chwilach dopadających mnie czasem wyrzutów sumienia, że najistotniejsze, co trzeba dać własnemu dziecko, to poczucie, że jest kochane i najważniejsze. I że mimo bycia matką nie wolno zapominać o sobie. Wzięłam to sobie do serca.
 
Czyli podróżniczka z dzieckiem - rzadkie połączenie.
 
Gdy byłam w ciąży wszyscy mówili mi, że to niemożliwe. A ja upierałam się, że dam radę, że przecież nie będę musiała wybierać ani chodzić na kompromisy. Jak się okazało jednak muszę, bo kiedyś potrafiłam zniknąć w podróży na 8 miesięcy, a teraz staram się nie wyjeżdżać na więcej niż dwa tygodnie. Jest inaczej, bo przez to, że jest Marysia, uwielbiam wracać do domu tak samo, jak rezerwować bilet na wyjazd.
 
... ale w cenę biletu wliczone jest też niebezpieczeństwo. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to, co robisz, często jest ryzykowne?
 
Wcale nie prowadzę aż tak niebezpiecznego życia, jak mogłoby się wydawać!
 
Nie żartuj. Ja mam wrażenie, że Ty masz nie jedno, a kilka żyć. To, co pokazujesz w swoich programach, wywołuje ciarki na plecach. Nie chcę nawet myśleć, co robisz, kiedy kamery są wyłączone.
 
Ja uważam i zawsze to powtarzam, że życie samo w sobie jest niebezpieczne i wcale nie trzeba wyjeżdżać na szalone wyprawy, żeby coś złego nam się przydarzyło. Ja mam wręcz odwrotne doświadczenia. Najgorsze historie dopadły mnie w najmniej spodziewanych momentach, a już na pewno nie tam, gdzie hipotetycznie było najbardziej niebezpiecznie. Kręgosłup złamałam na nartach, wypadek samochodowy miałam wcale nie gdzieś na rajdzie, tylko podczas normalnego przejazdu, a chemioterapię musiałam przejść, bo tak po prostu - poważnie zachorowałam. Takie jest życie.
 
Chyba już na to życie trochę się uodporniłaś po takich doświadczeniach. Mówią, że silna z Ciebie babka. Dopada Cię czasem taki zwyczajny, prozaiczny smutek albo rozczarowanie? Wkurzasz się czasem, bo coś nie wyszło?
 
Ludzie mają trochę wypaczone postrzeganie mediów. Przecież nasze problemy niczym nie różnią się od problemów innych. Każdy ma jakąś pracę. Jedni pracują w warzywniaku, inni ratują ludzi, a kolejni idą do telewizji. Szarość życia? Jak każda kobiet czasami wstaję rano, patrzę w lustro i myślę sobie, że mam fatalną cerę, powinnam schudnąć, a do tego nic mi się ostatnio nie udaje. Ale tylko czasem tak mam, bo generalnie nie mam natury osoby, która narzeka. Poza tym od lat jeżdżę po świecie, a to pozwala mi relatywizować wszystko, co widzę i poznawać prawdziwe problemy - wtedy moje są niczym, jak racjonalnie to sobie porównam.
 
To Cię sprowadza na ziemię.
 
A co mnie totalnie sprowadza do parteru? Wystarczy wejść do Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu i wtedy jak na dłoni widzisz, co jest w życiu ważne. Zaangażowałam się w budowę Przylądka Nadziei, nowej kliniki dla dzieci chorych na raka i ich rodziców, bo nie ma nic ważniejszego od ratowania życia. Ludzie, którzy tam pracują, dniami i nocami odbierają telefony, i pracują na najwyższych obrotach. Od ich błędu zależy wszystko. W związku z tym moje problemy i moja odpowiedzialność jest zerowa w porównaniu do tego. Bo w mediach tak naprawdę robimy coś, co jest ludzkości umiarkowanie potrzebne - czyli dostarczamy im rozrywki. Niektórzy dostarczają też informacji i to jest już trochę bardziej przydatne.
 
„Kobiety na krańcu świata” to jednak coś więcej niż tylko czysta rozrywka. Skąd pomysł na program? W jakimś sensie szukasz w tych kobietach siebie
 
Kobiety są umowną iskrą do tego, żeby powstał taki program, bo to nie jest tylko o nich, ale o ludziach, zwyczajach, tradycjach i kulturach, a kobiety są wyjątkowym punktem wyjścia do tego, żeby o tym opowiadać. Dlatego pomyślałam, że dobrze gdyby te wszystkie odcinki miały jakiś wspólny rys i padło na kobiety.  To one w największym stopniu są strażniczkami wartości i mają dużo trudniej, więc  ich droga jest z reguły ciekawsza niż mężczyzn. Kobiety przełamują pewne bariery i stereotypy, i to mnie zainteresowało. Mimo że często są niewykształcone i żyją na krańcu świata. W gruncie rzeczy ich życie jest podobne do naszego, bo mamy te same plany, marzenia czy potrzeby.  Ale gdybym nie była tak dojrzałą kobietą i nie miała córki, to prawdopodobnie nie potrafiłabym robić tego programu w taki sposób, bo zwyczajnie nie rozumiałabym ich wyborów.
 
Czy w związku z tym jesteś feministką?
 
Całe moje dotychczasowe życie pokazuje, że może nie tyle walczę na barykadzie, ale swoimi wyborami, swoją droga życiową mówię, że kobiety maja prawo robić to, na co maja ochotę. Nie uznaję sztucznych ograniczeń - że powinnyśmy, nie powinnyśmy, wolno, nie wolno. Każdy jest oddzielną jednostką i mamy prawo robić to, co kochamy i w co wierzymy. W związku z tym mogę powiedzieć, że jestem feministką, ale przyznaję, że niektóre rzeczy wynikające z podziału ról bardzo mi się podobają i wcale się od nich nie odżegnuję. Na przykład podawanie mi płaszcza przez mężczyznę, choć w moim przypadku to zwykle jest podawanie kurtki motocyklowej (śmiech). 
 
Podróżnicy podróżują dla siebie czy dla innych?
Nie czarujmy się, podróżnicy to często osoby o osobowościach egocentrycznych. Ale można jeździć po świecie i kolekcjonować emocje, obrazy tylko dla siebie albo, jak niektórzy, się tym dzielić. Ja przywożę wspomnienia  w postaci zdjęć, filmów i zapisanych tekstów, ponieważ chcę pokazywać to ludziom. Wiem, że nie wszyscy podróżują, są tacy, którzy nie chcą, bo nie lubią, nie mają potrzeby, pieniędzy i wydaje mi się, że w jakimś sensie ten świat im przybliżam. Tak naprawdę najszczęśliwsza jestem właśnie wtedy, kiedy jestem w drodze, ale równie szczęśliwa jestem wtedy, kiedy wracam, wydaję książkę i widzę, ile daje radości innym.
 
Znasz smak prawdziwych wakacji? Przypomnę, że to jest taki czas, kiedy nie pracujesz, odpoczywasz i wyłączasz telefon.
 
Tak, byłam nawet na takich wakacjach. Dwa tygodnie lipca w Krynicy Morskiej z Marysią. Siedziałyśmy na plaży i budowałyśmy zamki z piasku. Codziennie rano jadłyśmy śniadanie na stołówce, pakowałyśmy leżaki, parasolki, kapelusze, zabawki i maszerowałyśmy nad morze. Było super, aż żal mi było wyjeżdżać. 
 
Poznałaś tyle, historii, tajemnic, rytuałów, miejsc i kobiet, które mieszkają gdzieś, gdzie nasz umysł nie dosięga. A znalazłaś wśród nich siebie?
 
Moją kopią, tylko w wersji ciemnowłosej, jest Zita Sefo Martel z Samoa, którą spotkałam w Apii i od razu poczułam, że mamy tą samą energię. Do tej pory utrzymujemy kontakt. Obie torujemy sobie drogę w męskim świecie. Ona jest sternikiem tradycyjnych łodzi, jako jedyna kobieta w Polinezji! Ja może nie robię aż tak spektakularnych rzeczy, ale podobieństwo doświadczeń jest czymś, co nas spaja.  A kobietą którą podziwiam, jest Heather Swan, bohaterka mojego programu z Australii. Miała prawie 40 lat, kiedy spotkała swojego obecnego męża i postanowiła całkowicie zmienić swoje życie. Z zabieganej mamy dwójki dzieci z nadwagą i lękiem wysokości została po kilku latach rekordzistką świata w dwóch najbardziej ekstremalnych dziedzinach skoków spadochronowych. I ja, jako 38-letnia kobieta, przypominam sobie jej historię, żeby pamiętać, że wszystko, co najlepsze, dopiero przede mną (śmiech).

Skoro Cię inspiruje to rozumiem, że Ty też byłabyś skłonna do jakiś poświęceń dla…kogoś.
 
Ona nie zrobiła tego dla faceta, tylko dla siebie, ale faktycznie pod jego wpływem. Wierzę, że to wcale nie musiał być mężczyzna, równie dobrze mogłaby to być jakaś fascynująca kobieta, która stanęłaby na jej drodze czy historia, która by ją zainspirowała.
 
Jaka jest Twoja recepta na sukces?
 
Pozytywny stosunek do świata. Skupiam się na tym, co mogę robić, a nie na tym, czego nie mogę.  Albo nie zauważam, że nie mogę i po prostu to robię. Ja mam takie głębokie przeświadczenie, że mogę wszystko, dlatego sięgam po to, co pozornie wydaje się niemożliwe. Kiedy pierwszy raz powiedziałam głośno, że pojadę w rajdzie Dakar, zdobędę Koronę Ziemi, będę naczelną trzech niesamowitych tytułów i mamą, to wtedy wydawało się to nie do zrealizowania. Być może gdybym zaczęła myśleć o tych wszystkich ograniczeniach, to nie zrobiłabym kroku dalej. Ale na szczęście nie mam nawyku myślenia nad ograniczeniami.
 
„Podróżować to żyć”, „Podróż jest jak gra, zawsze towarzyszy jej korzyść albo strata, i to zwykle z nieoczekiwanej strony”- to definicje niektórych podróżników. Ty też masz już swoją? 
 
Podróż to dla mnie droga i styl życia - nie przemieszczanie się z punktu A do punktu B. To proces, który nieustannie toczy się w naszej głowie. Otwarcie się na nowe. Zmiana. Niesamowite historie i życie zatrzymane w niekiedy bardzo wyjątkowym kadrze.
 
A kiedy już w tej swojej podróży docierasz na szczyt…
 
Patrzę z niego na inne wysokie góry i myślę, że mam jeszcze tyle do zrobienia i tyle do zdobycia, a jestem dokładnie w połowie drogi… Sama droga na wierzchołek jest trudna, mozolna i okupiona ogromnym wysiłkiem psychicznym i fizycznym. Na dodatek kiedy już na niego docierasz, nie możesz przebywać tam zbyt długo, bo powietrze jest rozrzedzone. Dlatego szybko trzeba się nim nacieszyć  i zastanowić jak bezpiecznie zejść. Myślę, ze wiele osób „ze szczytu” zapomina o tym, że tak samo trudne jest wejście jak i zejście z niego. Wydawać by się mogło, że dużo w tym metafory, ale wcale nie... Przekładam sobie tę sytuację ze szczytu Everestu na inne, które spotykają mnie w życiu i myślę, że to właśnie góry nauczyły mnie najwięcej pokory.

No comments:

Post a Comment